Maj w tym roku zmiennocieplny, niby deszczowy, ale i ciepły, a czasem jakieś dużo chłodniejsze dni… Nie było mnie 2 tygodnie, przed wyjazdem podlałam, co mogłam, wodą i gnojówką z pokrzyw. Zostawiłam. Wróciłam. I szczęka mi opadła.
Trawa urosła, no ale to wiadomo, żadna niespodzianka. Za to w niektórych miejscach jednak niespodzianka, bo jak można w dwa tygodnie urosnąć 50 cm? Ale tak. Trawa, a zwłaszcza ta jej specjalna odmiana o nieco jaśniejszych źdźbłach i która super łatwo się wyrywa, jest wszędzie – poprzetykane są nią kwiaty, klomby lawendy i mięta, nie wspominając o warzywniku.
Trochę urosły ostróżki i zakwitły pięknie orliki, konwalie, margerytki, skalniaki i czosnki ozdobne, a po kolorowych główkach tulipanów prawie już nie ma śladu. Irysy zakwitną już niedługo, a kędzierzawość opanowała brzoskwinię.
Największą jednak niespodzianką okazała się wyka.
Wyka – jak była mała albo wcale nie byłam świadoma, że w niektórych częściach ogrodu sobie rośnie, tak teraz porosła clematisy, zasłaniając kompletnie tymianek i melisę pomiędzy nimi, a nawet zawsze silny estragon, jakby zwiotczał… Wspięła się na porzeczkę, zasłoniła borówki i wlazła na czosnek. Pomiędzy lawendami jakaś chyba jej mniejsza odmiana też sobie porosła.
Wyka pięknie kwitnie (ale jeszcze nie teraz). Posiałam ją jako coś w rodzaju poplonu w zeszłym roku i musiała się rozsiać. Dużo materii zielonej z niej będzie albo dużo kwiatów dla pszczół.
Pszczoły – właśnie. Murarki zamurowały sporo słomek (kiedy 2 tygodnie temu jeszcze żadnej) i jak w dzień wyszło słońce, to ani jednej nie widziałam krążącej wokół domków… Muszę chyba dorobić domków, może już wyczerpały wszystkie odpowiednie słomki… Ale gdzie one teraz są?
Zboże – ze słomy wykiełkowało w miejscu, gdzie czeka pole na pomidory. Bardzo mocno urosło. I bardzo dobrze, bo będzie sporo zielonej materii po jego ścięciu.
Podczas, gdy dookoła Wrocławia padał deszcz i były burze, tak u mnie – zgadnijcie, co – zero deszczu przez te dwa tygodnie… Woda w beczkach na poziomie niezmienionym, co już mi się wydało podejrzane i myślałam, że coś nie działa z rynnami. Ale usłyszałam rozmowę sąsiadów, co potwierdziło moje przypuszczenia – nie padało. Nie wiem, dlaczego, ale ten rejon często omijają opady… Dwa tygodnie temu wyczerpałam wodę z beczki, żeby podlać wszystko, bo lubię podlewać wtedy, kiedy jest pochmurno albo pada lekko. Nie lubię takiego podlewania w upale, no ale niestety czasem też trzeba. Może dlatego też ten busz tak pięknie urósł, bo rośliny dostały gnojówki na start wtedy, kiedy jeszcze było deszczowo…
A Wy co robicie z ogrodem, kiedy wyjeżdżacie na urlop?
Joanna.
PS. Tak naprawdę to bardzo podoba mi się ten busz!
0 comment
korzenie bylin i tak powolutku mam na razie dość bawienia się w ogrodnika.
Zadziwiłam się twoim podlewaniem kiedy lekko pada.
dywan z mniszka to najpiękniejszy obok dywanu ze stokrotek!
Własnie czekam na deszcz, ma padać w nocy i jutro, więc wybiorę się też podlać wtedy.
Podlewam właśnie jak pada, bo gdzieś zasłyszałam, że rośliny otwierają się naturalnie na deszcz i przyjmowanie wody, wtedy jest więc najlepszy czas, żeby im jej dodać np. z jakąś gnojóweczką :). Przemówiło to do mnie i tak się staram robić.