Tak, jak w domu, tak i w altanie ogrodowej raz lub dwa razy w roku lubię zrobić przelot i uporządkować, posortować to wszystko, co się tam gromadzi w trakcie sezonu. Dobrym czasem na to może być zima, kiedy nie ma za dużo do roboty. Ja robię to wtedy, kiedy mnie nachodzi, bo wtedy jestem pełna entuzjazmu i sprawia mi to po prostu przyjemność. Tym razem naszło mnie latem…
Niesamowite, ile może się zmieścić na tej przestrzeni, raptem 9 metrów kwadratowych.
Ostatnio sprzątałam, zdaje się, na wiosnę, i wtedy to pamiętam była taka generalka i układanie na półkach. Teraz niby nic, niby wszystko tam, gdzie jest… a jednak. Przez dwa dni po parę godzin, naprawdę z czystą przyjemnością, wywalałam, sortowałam, oddawałam i wyrzucałam. Na końcu z przyjemnością ułożyłam.
Zajęłam się lewą częścią altany, pełną półek i rzeczy ułożonych na ziemi. Prawa część jest w miarę nieruszana – są tam kartony, parę krzesełek, jakieś worki, keramzyty, takie rzeczy, z których często nie korzystam. Ograniczyłam się do poukładania i pozamiatania tam.
Lewa część to ta żyjąca część, gdzie ciągle coś wrzucam, skąd coś biorę, gdzie brudzę najbardziej… Żyjąca dosłownie i w przenośni, bo biedna winorośl włazi do środka przez szpary i okręca się wokół wszystkiego…
Na półkach znalazłam stare agrowłókniny, które chciałam jeszcze wykorzystać, ale wyprzedziły mnie myszy…
Znalazłam mnóstwo gazetek reklamowych, może wykorzystam je do ściółkowania lub podpałki. Znalazłam doniczek a doniczek, wystawiłam je do oddania.
Znalazłam worek rękawiczek, którymi mogłabym obdzielić ekipę budowlaną. Posortowałam je, wyrzucając te sparciałe i dziurawe. I z powrotem do worka.
Półka najbardziej używana to ta, gdzie mam podręczne narzędzia i różne drobiazgi jak np. oznaczniki. W sezonie ciągle tam coś rzucam, wszystko jest w ziemi i pomieszane, w końcu zaczyna brakować miejsca. Po posortowaniu, połowa półki zostaje wolna…
Na półkach mam takie ceratowe podkładki. Tak, ceratowe… kupiłam kilka lat temu na metry w ogrodniczym. Teraz umyłam je w wodzie. A w porządkach każdy pomaga, jak może, nawet bukszpan i tawuła.
Oznaczniki plastikowe opłukałam i zabrałam do domu. Będę chciała pousuwać z nich napisy.
Dostaję nawet informację, kiedy czas na przerwę…
O ile oswoiłam się z różnymi żyjątkami i pająkami długonogimi i nawet innymi, mniejszymi, tak te duże, domowe, ciągle wywołują we mnie gwałtowne reakcje… I tak, jak widzę ją na ścianie, to robię przerwę w porządkach i czekam, aż sobie pójdzie, udając potem, że wcale jej tam nie było… Po dłuższym czasie mogę kontynuować, pielęgnując jednocześnie uważność, bo cokolwiek teraz z półki wyciągam, przesuwam – robię to super powoli, bardzo powoli… i z wolną drogą do odwrotu.
Niby śmieszne, ale czy byście się śmiali?
Na koniec pokażę krótki pomysł, nic odkrywczego, ale sobie wzięłam kawałek rynny i wszystkie poplątane sznurki na niego nawinęłam… Z cyklu ”drugie życie rzeczy w ogrodzie”.
A teraz półki po sprzątaniu. Może na pierwszy rzut oka nie widać… ale naprawdę, różnica jest!
Joanna.
0 comment
Pozdrawiam. Edyta