W tym roku zrobiłam z nich aż dwie rzeczy. Nalewkę nastawiłam i dżem ukręciłam.
Zerwałam te, które mogłam i do których miałam dostęp – czyli te na wyciągnięcie ręki po wejściu na drzewo. Nie mam niestety takiej dużej drabiny, a szkoda, bo byłoby dużo więcej dżemu… Jednak z takiego 5L wiaderka wyszło naprawdę sporo. Po wydrylowaniu, część poszła na nalewkę do 2L słoika, a reszta na dżem.
Czereśnie po wydrylowaniu namoczyłam w wodzie ze dwa razy i przepłukałam, bo niektóre miały robaki, a to nie zawsze widać w całym tym soku… Oczywiście, trochę soku przez to straciłam, ale to trudno.
Wrzuciłam je do dużego garnka, sporą garść daktyli (8-10 sztuk) pokroiłam w kostkę i też dorzuciłam, i na małym ogniu zaczęłam mieszać. Tutaj dużo będzie zależało od naturalnego smaku czereśni – trzeba próbować, daktyli można dorzucić w razie czego więcej w dalszym etapie.
Najpierw z pół godziny i czereśnie puściły sok, wody nie dodawałam (tyle, co były mokre po przepłukaniu trochę).
Zagotowałam lekko i tak na małym ogniu trzymałam. I tak 3 razy dziennie przez dwa dni, myślę, że można dłużej lub krócej, zależy od owocu i od ilości.
Zblendowałam, zostawiając jednak trochę cząstek – czyli nie jest to całkowicie jednolita masa.
Podgrzałam jeszcze na małym ogniu i do słoiczków.
Słoiki zagotowałam w garnku z wodą jeszcze dla pewności z 20 minut tak, żeby zassały. Myślę, że spokojnie można gorący dżem przełożyć do słoików i zakręcić, postawić do góry dnem i dać wystygnąć.
Jestem ciekawa, czy daktyle tak się sprawdzą w konserwacji, jak cukier.
Macie doświadczenia z daktylami w przetworach?
Joanna.
0 comment
pozdrawiam :D