Komu nie zdarzyło się kiedyś, że natura wezwała w okolicznościach przyrody i pęcherz opróżnił pod krzaczek lub pod drzewo, może na poboczu lub w zaroślach… Zwykle robimy tak, kiedy nie ma wyjścia, nie ma w pobliżu toalety, a my po prostu musimy, i jest na to ogólne społeczne przyzwolenie, każdy kiwa głową: no tak, jak trzeba to trzeba…
Ale co jeśli byśmy spojrzeli na mocz inaczej – alternatywnie i odważnie – jako na nawóz, którym możemy podlać na przykład pomidory. Zamiast spuszczania kolejnych litrów wody w toalecie, użylibyśmy innego rozwiązania…
Uwaga, ten post porusza tabu…
Wszyscy słyszeliśmy o moczniku. To bezwonny organiczny związek chemiczny, który produkuje się sztucznie, ale który naturalnie znajdziemy właśnie w urynie. Ten produkowany sztucznie jest od dawna wykorzystywany jako nawóz do roślin i nikt się nie dziwi ani nikogo to nie obrzydza. Jest źródłem azotu i podaje się go zarówno dolistnie, jak i doglebowo.
Mocznik naturalnie znajdziemy w moczu ludzkim i to będzie nasze źródło azotu. Do tego mamy w nim fosfor i potas, a także wapń.
Jak mówi jedno ze źródeł (*1), człowiek w ciągu dnia średnio produkuje w moczu ok. 8-11 g azotu i po ok. 2 g fosforu, potasu i wapnia. Oczywiście, zależnie od diety te średnie mogą się różnić. Na przykład im więcej białka w diecie, tym większe będzie stężenie azotu.
Dobra wiadomość jest taka, że możemy nasz mocz wykorzystywać jako nawóz w ogrodzie, zarówno warzywnym i owocowym, jak i ozdobnym. Oto, dlaczego.
1. Świetny skład!
2. Oszczędność wody.
3 litry wody w toalecie idzie mniej więcej na popchnięcie naszego jednego siku. Robimy to od kilku do kilkunastu razy dziennie. Policzmy, że 7 razy na przykład, to daje nam 21 litrów wody dziennie, ponad 600 litrów na miesiąc i ponad 7 tysięcy litrów wody na rok! Drogocennej wody, która w niektórych krajach jest towarem luksusowym i która naprawdę warto szanować także i u nas.
Jeśli popatrzysz globalnie, zobaczysz jak wielkie to znaczenie ma dla ekologii i życia zarówno naszego, jak i przyszłych pokoleń.
3. Oszczędność pieniędzy.
Za mniejszym zużyciem wody wodociągowej idą mniejsze koszty. Do procesu spuszczania wody w kibelku doliczmy pracę oczyszczalni ścieków, która nasz mocz musi przeprocesować i związane z tym koszty, o których akurat ja nie mam pojęcia. Natomiast każdy ma pojęcie o tym, ile jego gospodarstwo domowe buli miesięcznie i rocznie na wodę, a ta z toalety jest sporą tego częścią.
Tutaj można oszczędzić.
4. Łatwość pozyskiwania i – wbrew pozorom – przechowywania.
Tak czy owak, mocz łatwo dostać i jest za darmo. Taki gratis od natury.
(Już nie będę pisać, że możesz poprosić sąsiadów o zbierania, jak np. ściółki, bo na to nie jesteśmy jeszcze w większości gotowi.)
5. Łatwość stosowania.
Jak już pisałam, rozcieńczasz i podlewasz, ot tyle. Lejesz konewką po trawniku albo pod korzenie, lejesz po liściach albo pryskasz. Nierozcieńczony, możesz wylać na kompostownik albo skierować tam gości, których akurat gościsz na grillu.
Z biegiem czasu nauczysz się podlewać tak, żeby się nie oblać, zresztą podobnie jak w przypadku gnojówki, której zapach czasem powala dużo bardziej (a i tak się ją stosuje). Więc nie przesadzajmy z tym ryzykiem polania się i tym, jakie to jest odrażające, ęą.
6. Bezpieczeństwo.
Mocz zdrowego człowieka można stosować bez obaw, także na liście.
Wirusy, np. żółtaczki, nie przeżywają w glebie bez żywiciela, więc zanim warzywo wyhodowane na siku trafi na Twój talerz, będzie już po nich (zakładając, że w moczu znalazły się w ogóle te wirusy). Jeśli masz poważne infekcje, choroby i/albo bierzesz leki, jak np. antybiotyki, możesz się zastanawiać, czy Twój mocz jest bezpieczny. Nie znalazłam informacji o tym, aby była możliwość przeniesienia się infekcji z moczu stosowanego doglebowo do warzyw czy owoców. Jeśli chodzi o antybiotyki/leki, to, jak wiadomo, częściowo są obecne w moczu, w związku z tym zdroworozsądkowo patrząc, lepiej takiego moczu nie używać do oprysków, natomiast bardzo mały odsetek takich substancji będzie trafiał po rozcieńczeniu do gleby i stamtąd do roślin. Jednak jakaś chemia pozostanie i jest to na końcu Twój wybór, czy zdecydujesz się użyć wtedy uryny, czy może użyjesz tylko pod kwiaty, czy może wcale.
Podsumowując, jest to bezpieczna forma nawożenia, ale jeśli przyjmujesz leki, możesz w tym okresie zrobić sobie przerwę i użyć gnojówki roślinnej.
7. Przyszłość i potencjał.
Biotoalety, oddzielające odchody stałe od ciekłych (kupę od siku) są już stosowane i są prawdopodobnie naszą szybko zbliżającą się przyszłością.
Potencjał nawozowy, drzemiący w moczu, został już dostrzeżony przez świat i zaczyna się mówić o tym, ile hektarów można by nawieźć za pomocą moczu jednego człowieka.
Pracuje się nad wykorzystaniem moczu jako źródła energii.
Mocz zaczyna robić karierę, niedługo sikanie do własnego ogródka nie będzie tabu, a trendy i eko.
Moje doświadczenia.
W kwestii moczu w ogrodzie…
Na działkach nie mamy toalet, więc kiedyś używałam takiej turystycznej, przenośnej, co to ma zbiornik (bardzo pojemny), który się co jakiś czas opróżnia. Dolewa się tam różnej chemii, żeby pachniało lawendą, i to tak sobie stoi i nie śmierdzi dzięki temu. Przestałam tego rozwiązania używać głównie dlatego, że te silne chemiczne środki i ich używanie mnie odstraszyło po jednym doświadczeniu. Już nie samo mycie tego pojemnika, a to jak silny zapach ma ta chemia i ogólnie zalecenie opróżniania tego do specjalnie do tego przeznaczonych miejsc (z których korzystają np. przyczepy kempingowe), więc ogólnie nie wiadomo co w tej chemii siedzi i nie za bardzo chcę mieć więcej z tym do czynienia, jeśli nie muszę. Przestałam więc sikać do tego kibelka, no ale jak człowiek cały dzień siedzi na działce, zwłaszcza w lecie, to pije dużo wody, no i część tej wody oddaje…
Działka nie jest za bardzo osłonięta, więc nie mam krzaczka, pod którym mogę przykucnąć, niezauważona. Co robię?
Sikam do małego pojemnika – wiaderka takiego, i biorę to i od razu wylewam. Wylewam albo na kostkę słomy, w której nic akurat nie rośnie, albo na kompostownik, albo pod żywokosty, albo wlewam do konewki z wodą i podlewam rośliny. Pojemnik przepłukuję.
Szkoda, że niewiele jeszcze filmów po polsku na youtube można znaleźć w tym temacie, ale za to po angielsku to już trochę jest pod hasłem np. ”urine fertilizer” – polecam przejrzeć.
A Wy co o tym myślicie? Stosujecie? Wstyd czy normalka?
A tu historia mojego podejścia do sikania na działce:
Joanna.
(*1) http://permakulturnik.blogspot.com/2010/04/zastosowanie-moczu-ludzkiego-jako.html
http://www.theecologist.org/green_green_living/gardening/605742/urine_the_ultimate_organic_fertiliser.html
http://permaculturenews.org/2016/06/14/biological-fertiliser-human-urine/
17 komentarzy
Teraz na wszystko są normy, rygory i przepisy. Czy jesteśmy przez to zdrowsi, odporniejsi i silniejsi?
Jakie widzę problemy?
Jeśli chodzi o przechowywanie, to strata azotu poprzez rozkład dokonywany przez bakterie. Warto by rozważyć, czym mocz stabilizować nie wprowadzając do niego rzeczy niepożądanych. Kwasem octowym?
Drugi problem, to mocz zawiera w sumie sporo sodu, którego generalnie jest wszędzie tak dużo, że aż za dużo. Jeśli sikający całkowicie przestanie solić pokarmy, to sodu będzie mniej, ale i tak będzie. Nie jestem pewny, czy gleba tego sodu nie będzie kumulować w dłuższej perspektywie, ale raczej spodziewam się wypłukiwania sodu, ale wraz z nim wypłukiwania wszystkiego dobrego.
Generalnie uważam jednak, że nieużywanie do nawożenia moczu, to zbrodnia przeciwko ludzkości :)
Ciekawe jakby to było gdyby powiedziała o tym np. Maja w Ogrodzie albo Czuksanow? :P
Także polecam każdemu :)