Bardzo lubię tą zasadę, która często zmusza mnie to wysiłku… myślowego. Jest to jedna z pięciu zasad, które w swojej książce „Permaculture: A Designer’s Manual” wymienił Bill Mollison.
Żeby było tło do całości, podam wszystkie 5 zasad w oryginalnym brzmieniu plus tłumaczeniu własnym:
1. Work with Nature, rather than against it. – Pracuj w zgodzie z Naturą, a nie przeciw niej.
2. The problem is the solution. – Problem jest rozwiązaniem.
3. Make the least change for the gratest possible effect. – Rób minimalne zmiany dla maksymalnego efektu.
4. The yield of a system is theoretically unlimited. – Wydajność systemu jest teoretycznie nieskończona.
5. Everything gardens. – Wszystko jest ogrodnikiem (po polsku to brzmi nie do końca poprawnie… piszę „wszystko”, bo chodzi tu o to, że każdy element systemu, np. kret, ma swoją funkcję, np. spulchnia ziemię czy jest naturalnym wrogiem ślimaków; przez tą zasadę rozumiem, że każdy element systemu – tutaj ludzie, zwierzęta, rośliny – jest częścią całości, częścią ogrodu, więc w tym rozumieniu ”uprawia” ogród; można też powiedzieć „Wszyscy jesteśmy ogrodnikami”.).
Mnogość tych różnych zasad permakultury czasem wprowadza mnie w zakłopotanie… Tutaj 3 zasady, tam 5 zasad i 12 zasad, do tego mnóstwo zasad w każdym temacie. Ja tutaj chcę się skupić na tej jednej zasadzie, dla której jednak podałam lekki kontekst. Chociaż uważam, że ta akurat sama się broni… Zamierzam powoli przedstawiać też inne zasady i kontekst do nich tak, żeby się to ułożyło w jakąś całość.
Problem jest rozwiązaniem. Po prostu.
Jak patrzysz na coś, co Ci się w ogrodzie dzieje, a czego nie chcesz, zaraz się martwisz, wkurzasz, googlujesz, co z tym problemem zrobić, teraz natychmiast.
Na przykład mszyce na różach, jakiż to wielki był dla mnie problem! Przecież wypijają soki, obrzydliwe w dotyku, gdy przyszło je niszczyć, i niechciane zupełnie, bo przecież przez nie kwiaty nie będą takie piękne. Szkodniki, zdecydowanie przecież. Co dobrego może być w mszycach?
Tymczasem, z biegiem czasu zaczęłam na to inaczej patrzeć. Mszyce są. Jak jest ich trochę, to nic się nie dzieje, często nawet nie zauważymy ich tu czy tam. Jeśli jest ich nadmiar, zaraz widzimy, czasem nawet z daleka widać, jak liście roślin się smutno skręcają, a po pędach w tę i z powrotem wędrują mrówki.
Jak taki problem może być rozwiązaniem?
Tok myślenia: mszyce są w nadmiarze, znaczy że coś im sprzyja – dobre warunki oraz brak naturalnych wrogów. Na warunki pogodowe nie mam wpływu. Brak naturalnych wrogów – np. biedronki, złotooki. Dlaczego? Może mam za mało miejsc, w których mogą mieszkać albo przebywać. Może tak niszczę wszystkie mszyce, że predatorzy nie mają co jeść w moim ogrodzie i dlatego ich nie ma? Może nadmiernie sprzątam całą altanę tak, że nie zostaje ani jeden zaniedbany kącik, gdzie mogą przezimować i się rozmnażać? Może tępię chińskie biedronki, bo gryzą i są „niepolskie”(!)? He?…
Rozwiązanie: wykorzystać mszyce do sprowadzenia większej ilości pożytecznych biedronek. Jedzenie już mają, może trzeba zadbać o dodatkowe schronienie dla nich? Budowa domków, zachowanie dzikich miejsc i tak dalej, i tak dalej…
I to sprawdza się nie tylko w ogrodzie. To jest zasada dla całego projektu permakulturowego, który tworzymy. To właściwie zasada bardzo życiowa, bo aplikuje się wszędzie. Broni się sama.
A Wy, macie jakieś przykłady, gdzie udało Wam się obrócić problem w rozwiązanie?
Joanna.
Ps. Nigdy nie tępiłam żadnych biedronek, bez względu na ich pochodzenie… 😉
Źródła: Bill Mollison, „Permaculture: A Designer’s Manual”, 2002
7 komentarzy
Biedronkom najlepiej pomożemy sadząc (lub nie usuwając) rośliny, na których lubią żerować mszyce. Więcej im nie trzeba.
Właśnie próbuję zamienić problem w rozwiązanie, odgradzając ślimakom dostęp do warzywnika liśćmi paproci, której jest u mnie zdecydowanie za dużo.
Miałem już wywiesić białą flagę, bo zauważyłem, że ślimaki po liściach sobie pełzają zupełnie ignorując moje wysiłki, ale jakoś dziwnie się zachowują, więc muszę temu bliżej się przyjrzeć. Ciekawe...
Natomiast larwa przeszła już jedną wylinkę, zostawiła stary zadek na jednym z liści sałaty i teraz jest większa. Trochę czekam aż przeobrazi się w biedronkę, ale wtedy pewnie odleci, więc może dobrze że jeszcze jest (niezbyt ładną) larwą.
Na ten moment sprowadzam wrotycz na działkę na napary a poza tym chyba będę musiał to dziadostwo wyłapywać ręcznie.
Ciężko o naturalnych wrogów.
Pozdrowienia,
Andrzej
Pozdrawiam ciepło Ania
Your blog is very useful for me & i like so much...
Thanks for sharing the good information!
starbet casino