No i stało się… gryzonie dobrały się do jednej z dyni. Jednej z trzech sadzonek dyni olbrzymiej, które są częścią gildii.
Okazało się, że z korzenia została jedna niteczka… Mimo to na niewiele myśląc wykopałam dołek, wcisnęłam pęd i przykryłam ziemią, którą na szybko wyciągnęłam z innego miejsca. Podlałam.
Zaczęłam oglądać pędy, patrzeć ile tam owoców. Oglądając, zauważyłam, że przy rozwidleniach pędów (znaczy tam, gdzie są liście i kwiaty/owoce), pojawia się taka mała wypustka. Po jednej na większości pędów. Pomyślałam, że to korzeń… zaczątek.
Znowu niewiele myśląc, zaczęłam przyciskać te miejsca do ziemi i przysypywać ziemią. Zwłaszcza te przed zawiązanym już owocem. Pomyślałam, że to korzenie i że jeśli pomogę je rozwinąć, to może roślina przetrwa.
Co potem… potem zajrzałam do internetu, szukając informacji, czy dynie puszczają korzenie z pędów. Natrafiłam na stronę rosyjską, przetłumaczoną na łamany polski, gdzie padło takie stwierdzenie:
Ha! Więc może to i korzenie, pomyślałam, i może to ma sens. Zrobiłam więc to samo z plastikowymi haczykami na drugiej dyni i dyniach-samosiejkach w innym miejscu. Wszystko przysypałam ziemią i przykryłam słomą. Myślę, że zrobiłam to w około 10 miejscach.
Być może nie pomoże to już tej dyni, która prawie straciła korzeń, ale dzięki temu dowiedziałam się czegoś nowego. Jeśli to faktycznie zadziała, na przyszłość będę tak robić, dzięki czemu zniszczenie głównego korzenia może nie będzie znaczyło natychmiastowego zniszczenia rośliny – może da ona radę pobierać składniki pokarmowe z pozostałych, nowych korzeni.
Proszę, podzielcie się, czy macie podobne doświadczenia. Ja wcześniej o tym nie słyszałam.
Joanna.
(1)
0 comment
pozdrawiam :)
Pozdrawiam.