Kiedy kupiliśmy działkę, była wiosna. Byłam pewna, że w lecie ten ogród będzie wyglądał dokładnie tak,
jak sobie wymyśliłam – te kwiatuszki tu, tamte warzywa tam, to zakwitnie tak, tamto obrodzi śmak… W miarę upływu czasu przekonałam się, że ogród wygląda tak, jak chce, kwiaty zakwitły jakieś, o których nie wiedziałam, że są, koper się pokazał nad całym ogrodem, nagietki opanowały warzywnik… No i cóż, powiedziałam, pierwszy rok to tak jest, jeszcze nie wiadomo, co było już w ziemi… Na następny rok to ja już sobie zaplanuję – to tu, to tam, rabata bylinowa tutaj – o, tak będzie wyglądać (narysowałam sobie w kolorze w zeszycie w kratkę!), to przesadzam tam, grupuję tu, warzywnik cały rozrysowany ładnie – voila! Tak to będzie pięknie!
No co – w tym roku na wiosnę kupiłam chyba z 15 paczek nasion dalii i cynii – paśnik dla ślimaków :), pojedyncze kwiaty zostały i puste prześwity na rabatach. A ja przecież zaplanowałam – tu grupa bordowa, tu łososiowa, a tu będę miała rabatę w kolorze błękit-biel… Została biel – jeżówka i odętka, których sadzonki kupiłam na majowych targach, inaczej byłby goły przegorzan sam jeden, błękitny przedstawiciel… Ale to nic. Nie poddaję się, bo w tym roku zakwitły mi juki – coś przepięknego, co za radość! Bez porównania, cudowne kwiaty…
Pod drzewami, w półcieniu posadziłam kilka sztuk przepięknych, ukochanych moich zawilców japońskich. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w czerwcu rozpanoszyły się na całej szerokości rudbekie – rabata rudbekiowa się tam zrobiła, sama z siebie! Skąd? Nie wiem, z nasion, pojęcia nie mam, czy ja to posiałam, czy to tylko wiatr… Zawilce biedne tam ledwo zipią pomiędzy krzakami rudej Beki 🙂
ale pojedyncze pączki już widzę, więc pieczołowicie wyrywam całe kępy tych żółtych i do wazonu je, oby trochę oddechu japońskim moim dać… Mile zaskoczyły mnie róże, które trzy aż – a jak! – obok siebie mam skomasowane i kwitną przepięknie już od dwóch miesięcy i ciągle. Pomiędzy nimi lawendy, bo to dobre sąsiedztwo jest ponoć… I dalie – chyba 3 sztuki aż tu się uchowały, i tak patrzę na tą rabatę, to nie… Nie tak to sobie wyobrażałam, w następnym sezonie inaczej to zrobię, na pewno… Rabata przy altanie, tzw. bylinowa, bylin ma pięć na krzyż, za to musiałam dosiać jednorocznych, żeby luki wypełnić.
Na wiosnę była moją dumą, oj tak – dwie grupy tulipanów, kolorystycznie dobranych, narcyzy, potem czosnki – gladiatory, do tego pustynniki – no wszystko grało, jak orkiestra z nut, idealnie wręcz, aż do czerwca, jak przekwitło i suche pałąki zostały. Tego nie przewidziałam… Wymyśliłam sobie więc, że posieję kolorową klarkię, co to ją na półce raz z nasionami w sklepie znalazłam, i zielono-biały wilczomlecz – to one razem stworzą piękny duet. Klarkia owszem, wyrosła, w jednym miejscu, w kupie i przekwitła już sobie – wyrwałam, ale wilczomlecza do tej pory nie widzę… Wyjdzie jeszcze? Rabata wygląda jak bieda jedna wielka, ratują ją tylko teraz… rudbekie oczywiście! Ja chyba mój ogród nazwę „Rudbekie i spółka”… A na tarasie miały stać dwie wielkie, piękne, drewniane donice w wiejskim stylu, pełne kolorowych kwiatów, harmonizujące z drewnianą altaną – tak! No tak, stoją, pełne zielonych liści kwiatów, które nie chcą tam kwitnąć lub kwitną słabo… Wygląda to trochę, jak chwasty, nie daj bóg, z daleka…
Ale nie poddaję się, bo mam już pomysł, co gdzie poprzesadzać, żeby wreszcie miało sens! Lawendy z całego ogrodu (aż dwie!) przeniosę do rabaty różanej – będzie takie fioletowe poletko lawendowe, a w nim róże – tak! Dokupię parę (z 10) i będzie ładnie grało, w słońcu, i ten zapach! Już to czuję, już to widzę… Za to ta rabata nieszczęsna przy altanie, co to ją wszyscy z ulicy oglądają, to musi być reprezentacyjna… musi. Jeszcze nie wiem, czy po prostu rozsieję tam najłatwiejsze, żółte kwiaty, albo poprzesadzam z innych miejsc (nazwy już nie będę wymieniać, bo ile się można powtarzać) – warunki tam są trudne dość – słonecznie i sucho, deszcz dochodzi gorzej, więc te wytrwałe rośliny na pewno dadzą tam radę, a i piękne będą, bo jedne, duże, w kupie – tak jest! Widzę to. Idąc dalej, krzaki porzeczkowe z okolic części kwiatowej koniecznie muszę zabrać – kto to widział, porzeczki w kwiatach. Ja je zbiorę na poletku warzywno-owocowym, dokupię czerwonych, a przy siatce miejsce się zrobi na nowy pomysł, nowy kwiat – nie wiem jeszcze, jaki, ale na pewno pnący, bo siatka jest, to trzeba wykorzystać. A ten biedny ogródek pod morelami – co z nim począć, korzenie tam, trudno coś posadzić, cienia trochę… Nie wiem, nie wiem, ale na pewno coś wymyślę, nisko musi być, kolorowo, wieloletnio i pachnąco zarazem. Tak. Bo w tym roku, to musiałam dokupić niecierpków i ipomei, zupełnie niespodziewanie jakieś zielsko na tej rabacie się rozpanoszyło – no ciekawe, chyba dlatego, że na wiosnę ładnie zaplanowałam, o lecie i jesieni nie myśląc… Tym razem pomyślę. A, i mahonię muszę przesadzić, bo taka bezkształtna, w środku ogrodu kwiatowego, nie wiadomo, co do niej dopasować, dominuje. Pójdzie pod jabłonkę, tam, gdzie teraz jest chrzan, i będą rywalizować… bo chrzanu się pozbyć, to będzie wyzwanie. A w jej miejsce jeszcze nie wymyśliłam, co będzie. Za to marzy mi się aleja różana, to chyba wzdłuż płotu, chociaż pas ziemi wąski i ostróżki tam rosną, ale może pas ziemi się poszerzy – po co komu tyle trawy? Wtedy i róże, i ostróżki zmieszczą się, i jeszcze więcej – tak, ja już to wszystko mam w głowie, już na papier przelewam… Perfekcyjnie będzie tym razem, na pewno! 🙂
Joanna.