Owoce umyłam, oddzieliłam winogrona, wyrzuciłam te nieładne, zeschnięte. Wrzuciłam je go największego garnka, jaki mam, zasypałam cukrem na oko – tak po powierzchni, i zostawiłam na noc. Rano wrzuciłam na kuchenkę do gotowania. Puściły sok, wody nie trzeba było dolewać. Pogotowały się trochę rano, ale musiałam iść do pracy, więc kontynuowałam gotowanie wieczorem. Dodałam jeszcze trochę cukru do smaku i dla późniejszego zgęstnienia. Mieszałam i gotowałam najpierw na większym, potem na małym ogniu. Chciałam, żeby skórki się rozpadły i pestki zostały na wierzchu, żeby można je było prawie przelać przez sito. Niestety, po kilku godzinach skórki jeszcze były, więc zdecydowałam nie męczyć ich więcej i ręcznie, garść za garścią, przecierałam winogrona przez małe sitko. W rękach zostały mi pestki i niestety też skórki. Nie znalazłam sposobu na szybkie oddzielenie pestek, których były setki. Ale za to w garnku został pyszny mus, który władowałam do słoików i pasteryzowałam w garnku około 20 minut.
Polewa do lodów, czyli winobranie inaczej.
Winogron stary, którego odmiany nie znam, zaowocował w tym roku jak nigdy dotąd (ja przynajmniej nie widziałam), ale jego owoce są dość cierpkie, kwaśne – nie jestem fanką takich na surowo. Widząc, że schnąć zaczyna, oberwałam wszystkie owoce i wyszło ich tyle, co tu:
Co z nimi zrobić? Wino oczywiście – chyba za mało, a i sprzętu nie mam. Sok – nie lubię za bardzo takich soków. Padło więc na dżem. Przeczytałam parę przepisów i okazało się, że różnie go ludzie robią, a ja napiszę, co ja zrobiłam z tym fantem :).
Potem odwróciłam słoiki na trochę do góry nogami, następnie z powrotem. Powinny wszystkie zassać pokrywkę. Jeśli tak się nie dzieje, to lepiej przechowywać w lodówce i zjeść jako pierwsze :).
Marmolada wyszła mi dość rzadka, ale w smaku niebo. Słoików tylko cztery, ale było warto. Odkryłam, że najlepiej smakuje z lodami waniliowymi i od tej pory mam po prostu świetny przepis na polewę winogronową!
Joanna.