Lubię sobie popracować w niedziele właśnie… od samego rana. Wiadomo.
Dzisiaj zaczęłam od odbioru nawozu kurzego z niedalekiego gospodarstwa. 3 wory ok. 30 kg każdy. Plan jest zaadaptować kawałek trawnika na rabatę z użyciem kartonów. Chcę tam mieć rośliny na nawozy – pokrzywę i żywokost. Rabata jest za altaną, od strony ulicy, w bardzo słonecznym miejscu. Jak będzie gotowa (na wiosnę), to pewnie przemyślę jej przeznaczenie raz jeszcze (albo kilka razy).
Z tyłu altany jest już mała rabatka, ogrodzona płotkiem takim ozdobnym, w której zasadzone były cebulowe. Pierwszy zamysł był zdemontować płotek i wyrównać wszystko, ale potem mnie oświeciło, że po co naruszać ziemię, która tam już jest, i jeszcze niszczyć taki fajny płotek. Do tego będzie już oddzielenie jednej rośliny od drugiej (żywokostu od pokrzywy na dzień dzisiejszy).
Żeby przekształcić trawnik w rabatę, potrzebujemy:
– kilku kartonów tekturowych – bez naklejek czy folii, taśmy, nie kolorowych, bez farb itp. – nic, co by się szybko nie rozłożyło i nie podtruło ziemi efektem ubocznym
– czegoś bogatego w azot – może to być nawóz zwierzęcy, ale też np. liście roślin bogatych w azot (np. żywokostu);
– części zielonych (ścięte części roślin, trawa itp.) i węglowych (czyli np. suche gałązki, zrębki, ścinki)
– czasu (kilka miesięcy, zależnie od pory roku – dobrze jest zacząć jesienią, do wiosny powinniśmy być w stanie już coś zasiać).
Na trawniku rozłożyłam kartony tak, żeby nie było kawałka, gdzie wystawałaby trawa – trzeba je połączyć, założyć jeden na drugi. Inaczej trawa przerośnie w szparach.
Na kartony rozsypałam kurzak, równą warstwę, kilka milimetrów.
Na kurzak wrzuciłam zielone kawałki roślin – to, co dostałam dnia poprzedniego od sąsiada – pracujemy z tym, co akurat mamy :). W ścinkach były większe gałązki – można takie położyć na warstwę nawozu, żeby całość rozluźnić, po czym przysypać zielonymi częściami.
Słoma jeszcze do mnie nie dotarła, ale w ciągu kilku dni powinnam mieć – położę ją jeszcze kolejną warstwą.
Nie podlałam całości, bo zapowiadali burze na popołudnie. Można podlać, żeby wiatr nie rozniósł, ale to nie jest konieczne – podleje się, jak popada :).
Dobry czas na wsadzanie roślin, bo księżyca przybywa – tak to mówi księżycowy kalendarz. W ogóle sezon na wsadzanie się zaczyna – cebulowe i tak dalej…
Od zeszłego roku przy wejściu na działkę jest rów, który wykopałam w celu zasadzenia tam żywopłotu, co nie doszło do skutku, więc rów sobie był i był, na skarpie ziemi wsadziłam ziemniaki, a rowem sobie chodziłam po prostu i rosło w nim, co chciało.
W rowie tym będzie teraz rząd śliwek węgierek.
Najpierw rów trzeba zakopać, a w tym celu ziemniaki wykopać. Widłami. Nieumiejętny kopacz zrobi to tak, że ponabija te biedne ziemniaki na widły, zamiast czujnie podważyć, tu czy tam podkopać, ręką pogmerać… No więc połowa moich ziemniaków jest pocięta, a to znaczy, że dwa następne obiady są kartoflane :D.
Jak ziemniaki wyjęte, to jedziemy dalej.
Ziemia przekopana, spulchniona, mam nadzieję, że ostatni raz na długi czas.
Kopię mały rów, na sam dół sypię trochę nawozu kurzego i przysypuję ziemią. Nie chcę, żeby korzenie się spaliły, ale żeby drzewka miały paliwo na potem.
Ziemię podlewam wodą – dobrze, obficie. Dwa wiadra poszły. Czekam aż wsiąknie.
Teraz, zależnie od wielkości korzeni sadzonek, jeszcze trochę przykrywam ziemią i wkładam drzewka, zakopuję, ugniatam wokół korzenia.
Podlewam wodą. OBFICIE.
Drzewka wsadziłam tak bardzo blisko siebie, bo nie wszystkie sadzonki udało się wykopać w dobrym stanie i nie jestem pewna, czy przeżyją wszystkie. Jeśli tak, to w następnym roku przeniosę część w inne miejsce.
Po podlaniu czekam aż wsiąknie, a potem ściółka. Ponieważ obecnie ściółki mi brakuje bardzo, to jednemu zabrałam, żeby dać drugiemu… W tym wypadku została mi stara słoma z ziemniaków i okolic. Podsypałam też liśćmi. No biorę, co jest – cokolwiek. Od sąsiadów trawy i ścinki zwożę, z lasów różne rzeczy ściągam… 🙂 Na koniec trochę każde drzewko przycięłam – mam nadzieję, że pójdzie w korzeń, a nie w przyrosty przed zimą.
Jakieś 3 tygodnie temu cięłam czereśnię (o tym tutaj) i zostawiłam gałęzie z liśćmi do wyschnięcia. Teraz jak znalazł!
Ręcznie pousuwałam liście i mam cały worek pięknej, liściastej ściółki. W ogrodzie nic a nic się nie marnuje…
Siadłam sobie na chwileczkę, a tam bajzel…
Cukinie rosną powoli, a dynia w dwa tygodnie strzeliła jak szalona, zastanawiam się, czy zdąży cokolwiek na niej dojrzeć – noce takie zimne, 10 stopni…
Pomidorki koktajlowe czerwone i żółte zaczynają dojrzewać.
Do tego mam drugą turę truskawek… mniam!
Ogród wrześniowy jest pomarańczowo-żółty. Nagietki się rozsypały i rudbekie, do tego kwitną i dojrzewają powoli słoneczniki.
Rano wszystkie zwrócone do słońca…
Nie tylko żółte…
I inne kwiecia.
Ptaki będą miały co jeść w zimie. Bez szału, ale zawsze…
No i sama nigdy nie jestem…
Pozdrawiam.
Joanna.