Zamyka Kazik różę w ciemnym pokoju, z korzeniami w wiaderku ziemi. Ledwo trochę światła spomiędzy żaluzji dochodzi. Podlewa wodą z kranu. Ona marnieje. Liście zaczynają przybierać coraz bledszy kolor i nienaturalnie wydłużają się pędy. No to Kazik leci po nawóz i pompuje. Trochę niby lepiej, ale roślina coraz bardziej wiotka, coraz bledsza… No to kupuje nawóz dolistny i nabłyszczacz, co by ją poratować i stosuje zgodnie z instrukcją. Tak mija tydzień, dwa, miesiąc mija… ale i to nie pomaga.
Kazik doznaje olśnienia i otwiera żaluzje. Słońce wdziera się do pokoju niczym huragan. Róża odżywa. Młode listki wypuszcza i one są mocno zielone. Uratowana – myśli Kazik.
Ale po kilku miesiącach róża zaczyna usychać, listki opadają. Kazik znowu stosuje wzmożoną terapię nawozową. Nie wie, jaka jest przyczyna. Szuka szkodników, ale nic nie znajduje. Roślina umiera i po roku Kazik musi ją wyrzucić (na kompost, oczywiście). Wiaderko zostaje puste. A że Kazik pustki nie lubi, to leci do ogrodu po następną różę…
Dlaczego róża umarła? Dlaczego każda następna umrze?
BO JEST ODŁĄCZONA OD NATURY.
Od mamy Ziemi, od swojego naturalnego środowiska, od promieni słonecznych, od deszczu, od wartości odżywczych w glebie, od powietrza, od wiatru, od śniegu i mrozu, od dnia i nocy, od naturalnych zjawisk atmosferycznych i od przyjaciół.
Tak, jak my.
Hortiterapia, ogrodoterapia, ogrodolecznictwo – terapia uzdrawiania pracą w ogrodzie (w uproszczeniu, bo mniej znaczy więcej).
Czemu blogger mi te wyrazy podkreśla jako błąd, he?? |
Nie, że stajesz w ogrodzie i żeś uzdrowiony, ale brudzisz ręce w ziemi, masz kontakt z roślinami – sadzisz, podlewasz, pielęgnujesz. Rozmawiasz sobie z nimi. Wąchasz je i smakujesz. Dowiadujesz się o nich – o ziołach, kwiatach, o drzewach. Obserwujesz i partycypujesz w cyklu ich życia. Spotykasz się z ludźmi, z którymi robicie to samo i rozmawiacie sobie o tym. Wreszcie idziesz do parku czy lasu, tam siadasz i kontemplujesz, dajesz słońcu pomacać Twoje ciało, bez przeszkody w postaci sztucznych filtrów. Dajesz mrówce połazić po Twojej ręce, poczuć jak łaskocze. Zdajesz sobie sprawę z tego, że wiatr buszuje Ci we włosach, a może porusza Twoim ubraniem. Słuchasz, a tu ptaki gadają i drzewa szumią. A w oddali samochód jedzie, no i co z tego. Ty jesteś tutaj i teraz, na Ziemi, wśród natury, czyli tego, co było tutaj dawno, dawno przed Tobą.
Ponieważ, pół-żartem, amerykańscy naukowcy odkryli, że robienie czegoś, co jest naturalne dla człowieka, może go uzdrowić, mamy sformułowaną terapię, która ponoć w Polsce nie jest jakąś tam oficjalną metodą rehabilitacji, ale kogo to obchodzi. Organizowane są kursy, terapie, zgromadzenia, miejskie ogrody. Organizują się grupy i instytuty, ludzie przekazują sobie wiedzę, jak się hortiterapiować(!), bo trochę żeśmy zapomnieli, co i jak, więc trzeba sobie przypomnieć. Są już nawet podyplomówki dla zainteresowanych, można być hortiterapeutą dyplomowanym i szerzyć następnie wiedzę na ten temat.
Super sprawa to jest dla dzieci, bo czym skorupka za młodu… Wspaniała opcja miejsc specjalnie przystosowanych jest dla ludzi z różnym stopniem niepełnosprawności, czy to ruchowej, czy umysłowej (na podstawie definicji medycznych, oczywiście, no bo tylko to znamy). Np. podwyższone grządki, między którymi przejedziesz wózkiem, albo nie trzeba się schylać, jak ktoś nie może. Możliwości się otwierają, ogrodolecznictwo wyszło z piwnicy, stało się czymś oficjalnym, czymś co wielu osobom jest łatwiej zaakceptować, no bo jak już nawet studia są, to to musi być dobre… prawda?
A Kazik, jak się dowiedział, co i jak, to nie tylko wiaderko zaczął wykorzystywać jako śmietnik na zielone odpadki do kompostowania, ale obsadził sobie różami działkę i podziwia z okna. Dogląda, pielęgnuje, zaprasza sąsiadów…
A co sobie można (fizycznie) poodwiedzać:
Mapa ogrodów permakulturowych w Polsce
Ogrodowa mapa Polski (fb)
Zachęcam.
Joanna.