Kiedy ktoś mnie pyta, czy uprawiam jakiś sport, to będąc ogrodnikiem, myślę co odpowiedzieć…
Każdy się chyba zgodzi, że ogrodnictwo to forma aktywności fizycznej, przebywamy wszak na świeżym (daj bóg) powietrzu, w otoczeniu zieleni, natury, roślin. Coś się poruszamy, pokopiemy motyką, poschylamy. Parę przysiadów tu, parę ciężarów tam, do tego złapiemy słońca (pożądane zwłaszcza w zimie! o tym tutaj). Osobiście, uwielbiam.
Ale czy ogrodnictwo to sport?
Jak czytamy w Wikipedii (https://pl.wikipedia.org/wiki/Sport):
Sport – forma aktywności człowieka, mająca na celu doskonalenie sprawności fizycznych w ramach współzawodnictwa, indywidualnie lub zbiorowo, według reguł umownych.
Rodzaje sportu:
- sport wyczynowy – forma działalności człowieka, podejmowana dobrowolnie w drodze rywalizacji dla uzyskania maksymalnych wyników sportowych.
- sport profesjonalny – rodzaj sportu wyczynowego uprawianego w celach zarobkowych.
Czy w ogrodnictwie jest rywalizacja?
Na pierwszy rzut oka, jak sobie tą definicję czytam, to ogrodnictwo mi do niej nie pasuje. Głównym ogrodnika celem nie jest doskonalenie swojej sprawności fizycznych w ramach współzawodnictwa. Sprawność będzie to raczej przyjemny i pożądany skutek uboczny. Dobry motywator. Ale co ze współzawodnictwem?
Jak tak czytam sobie niektóre fora czy grupy dyskusyjne, to czasami da się różne przejawy takie odczuć. Ktoś się chwali tym czy tamtym, ktoś lepiej wyhodował, lepiej skomponował nawóz, ktoś jest mega-super-ekstra ekspertem i nie waż się sprzeciwić, bo laiku nie wiesz nic… Jednak większość moich doświadczeń ze społecznością ogrodników jest pozytywna. Dzielimy się wiedzą, dzielimy się nasionami i roślinami, wymieniamy doświadczenia, biegniemy z odsieczą (pisemną), gdy atakuje „szkodnik” i tak dalej… A na osobnych wątkach pokazujemy swoje piękne ogrody, ba, cudownym tego przykładem są nasze blogi, na które wrzucamy co piękniejsze fotografie naszych dokonań i rozpisujemy się o sukcesach, a czasem porażkach (albo po prostu: doświadczeniach).
Pewnie, że każdy chce wypaść jak najlepiej. Pewnie, że cieszy, jak ktoś Cię wymieni w rankingu ulubionych blogów. Pewnie, że cieszy, jak z Tobą przeprowadzą wywiad i jesteś bardziej „znany”.
Ale.
Reguły czy brak reguł?
Według jakich kryteriów miałby być oceniany ogrodnik i jego ogród, żeby współzawodniczyć?
Że bardziej uporządkowany i uładzony kawałek ziemi. Że bardziej dziki i naturalny, koniecznie eko. Że wielkie plony. Że bardziej egzotyczne rośliny. Że szklarnia jest albo nie ma. Że altana taka czy inna. Że architektura według najnowszych trendów. Że opieramy się trendom i idziemy pod wiatr. Że najwięcej krasnali. Że 40 godzin na tydzień w ogrodzie minimum. Że nas ptaki odwiedzają takie i takie. Że największa różnorodność ziół. Że najstarsze drzewa, z historią. I tak dalej…
(Moja) prawda jest taka, że jakie sobie reguły przyjmiesz, tak na ogrody innych będziesz patrzył. I tych kryteriów jest tyle, co oceniających (bo oceniamy, nawet niechcący).
Co więcej, te kryteria się zmieniają tak, jak Ty się zmieniasz, jak ja się zmieniam… Wczoraj podobało mi się coś, dzisiaj nie musi. Wczoraj nie chciałam owoców w ogrodzie, dzisiaj planuję jabłonki i śliwy. Wczoraj uwielbiałaś równe, zielone trawniki, a dzisiaj masz romans z permakulturą. Wczoraj nie znosiłeś tulipanów i narcyzów, dzisiaj z zapamiętaniem sadzisz cebulki.
I to jest w porządku.
Panta rhei.
Oprócz naszych indywidualnych upodobań, zmieniają się też trendy w ogrodnictwie. Modne słowo – trend. Chcąc, nie chcąc, jesteśmy pewnie wszyscy pod ich wpływem, oglądając pisma ogrodnicze czy po prostu będąc w ogrodniczym sklepie. Tam jest to, co jest teraz na topie. Napatrzysz się na te hortensje 5 razy, to i najpewniej w końcu kupisz. Albo przynajmniej Ci się przyśni. Tak jakoś działa marketing.
Kto te trendy ustala?
Kto chce być według nich oceniany i kto ocenia? (To chyba temat na osobny post…)
Ogrodnictwo to sport?
Sport – forma aktywności człowieka, mająca na celu doskonalenie sprawności fizycznych w ramach współzawodnictwa, indywidualnie lub zbiorowo, według reguł umownych.
Gdyby w definicji nie było słowa „fizycznych”, to można by było stwierdzić, że ogrodnictwo może być sportem. Może być – dla tych, którzy chcą je jako sport uprawiać. Dla tych, co wchodzą w to – zgadzają się na te umowne reguły, chcą być oceniani, chcą grać i wygrywać (lub przegrywać). Chcą doskonalić siebie i swoje ogrody, poddając się regułom, podążając za trendem albo się mu sprzeciwiając (osobna kategoria, ale zawsze). Jeśli robisz coś, współzawodnicząc, zbliżasz się do definicji sportu.
Ponieważ jednak w ogrodnictwie nie chodzi stricte o doskonalenie sprawności fizycznej, współzawodnictwo w tym obszarze najczęściej nazywa się konkursem. I tak masz konkurs na największą dynię, na najładniejszy ogród (jakieś kryterium-rzeka…), na najsłodsze jabłka… A że się napociłeś przy tym i straciłeś 3 kg, to tylko skutek uboczny.
Więc według tej definicji, ogrodnictwo to nie sport.
Ale kiedy ktoś mnie pyta, czy uprawiam jakiś sport, to i tak powiem, że ogrodnikiem jestem i najczęściej każdy kiwa głową ze zrozumieniem, bo wie, że ogrodnictwo to spora aktywność fizyczna, rekreacja i taki jakby sport – ale rozumiany potocznie, niezależnie od tego, co mówią definicje…
Joanna.
0 comments
Wpis trafiony w punkt! Zależy chyba od podejścia i tego, jak ktoś sie czuje. Może być hobby, a móże być rownież pracą. Kwestia umowna, jak dla mnie 😉 Pozdrawiam!